Menu

Słuchanie między wierszami

Gdy Izba Reprezentantów zdecydowała, czy otworzyć przed Clintonem procedurę impeachmentu za jego romans z Moniką Lewinsky, los prezydenta był uzależniony od jego wiedzy na temat języka. I nie chodzi o ten sam rodzaj wiedzy, który praktykował on ze swoją stażystką. Gdy zeznawał on przed komisją, używał często zwrotów w czasie teraźniejszym („To zależy, jakie jest znaczenie słowa „jest”) oraz słów: „sam”, „z powodu”, a także notorycznie: „seks”.

Czy prezydent przeczytał za dużo francuskich teorii? Czy był on pierwszym postmodernistą, poststrukturalistą, dekonstrukcjonistą na stanowisku głowy państwa amerykańskiego, który wiedział, że obiektywizm w tej sprawie jest niemożliwy, a społeczna rzeczywistość konstruowana jest przez język? Nie. Clinton uświadomił sobie, że język posiada regularny, lecz kompleksowy stosunek do rzeczywistości. Jego argumenty semantyczne, choć ostatecznie nieskuteczne – jeżeli chodzi o ukrycie romansu – pokazały przenikliwe rozumienie funkcjonowania psycholingwistyki.

Świat jest analogowy, język – cyfrowy. Rozmaite pomiary i badania wzrostu wykazały, że pod tym kątem ludzie są znacznie zróżnicowani. Nie istnieją jedna lub dwie kategorie, do których można przyporządkować bezspornie wszystkie występujące pomiary wzrostu. Jednak, kiedy mówimy o ludzkim wzroście, zazwyczaj używamy kategorii: „niski” i „wysoki”. Ludzie, którzy określają siebie jako: w „średnim wieku”, „siwy” czy „mądry” , nie są w stanie ustalić dokładnie momentu, kiedy się tacy stali. Słowa nie stanowią o początku lub końcu danego zjawiska, ale rozpiętość określeń pomiędzy nimi jest zupełnie arbitralna i każdy może używać dowolnych określeń.

Byłoby bardzo ciekawie mieć prezydenta Clintona na seminarium z semantyki leksykalnej. W jednym ze swoich wystąpień zasugerował on, że nie był „sam” z Moniką Lewinsky, ponieważ byli w kompleksie Gabinetu Owalnego inni ludzie. Intrygujące, ale nikt z nas nie podróżuje samotnie na asteroidzie. Ponieważ wszyscy dzielimy planetę z 6 miliardami innych ludzi, nikt z nas nigdy nie jest sam. Niezależnie od tego, jak daleko jesteśmy od innych, jak grube są ściany pomiędzy pomieszczeniami, w których przebywamy, to od czego zależy, czy jesteśmy sami, czy uznajemy, że nie jesteśmy? Jak bliski musi być kontakt z drugim człowiekiem – od przypadkowego muśnięcia w windzie po tantryczne zbliżenie – żeby móc powiedzieć, że zaszło zbliżenie „seksualne”? Ile razy trzeba uprawiać ze sobą seks, żeby mówić, że mamy do czynienia nie z „relacjami seksualnymi”, a z „relacją seksualną”? Czy kiedy dwoje dorosłych ludzi się do siebie zbliża, to czy jedno z nich „powoduje”, że zaczynają uprawiać ze sobą seks, czy też istnieją niezależne czynniki, które wpływają na oboje, a wolna wola nigdy nie odgrywa żadnej roli?

Czas teraźniejszy - „Tomek biega”, „W ogródku stoi jednorożec” - jest używany do określenia tego, co dzieje się w momencie, w którym padają te słowa. Kiedy sytuacja rozciąga się w czasie i Tomek biega codziennie rano, a jednorożec w ogródku to posąg, a nie żywe, płochliwe stworzenie z baśni, określenie dokładnego momentu czasu teraźniejszego jest co najmniej problematyczne.

Oczywiście, te rozterki nie imponują nikomu poza profesorem semantyki dzięki temu, że ludzie taktycznie uzgadniają, w jaki sposób korzystać z konstrukcji gramatycznych w zależności od kontekstu. I, co ważniejsze – wcale nie wymaga to od nich świadomego wysiłku. Konwersacja wymaga współpracy. Słuchacz zakłada, że mówca przekazuje informacje zgodne ze stanem swojej wiedzy oraz tego, czego dowiedzieć się chce. Taki stan rzeczy pozwala słuchaczowi słyszeć między wierszami w sytuacji, w której mówca mówi niejednoznacznie i niejasno. Wypełnia on bowiem luki, kierując się logiką i kontekstem całej wypowiedzi i zachodzących w opowieści wydarzeń. Gdy napis na butelce od szamponu mówi: „Pianę spłukać i powtórzyć od początku”, to nie spędzamy reszty swojego życia pod prysznicem, zakładając, że instrukcja każe powtórzyć całą operację tylko raz.

Tego typu przykłady dowodzą, że bez współpracy i interakcji język jest bezużyteczny. Powód, dla którego nie możemy nauczyć komputerów mówić, nie wynika z tego, że inżynierowie nie są w stanie zaprogramować w nich wszystkich możliwych zwrotów językowych. Problem polega na tym, że nie są oni w stanie nauczyć komputerów czytać z kontekstu i pomiędzy wierszami ludzkich wypowiedzi. W serialu telewizyjnym „Dorwać Smarta” Maxwell Smart prosi robota Hymie, żeby ten podał mu rękę. Hymie więc wyrywa sobie rękę i podaje ją Maxwellowi.

Clinton oczywiście nie zamierza nikomu wyrywać ręki. Język daje słuchaczowi możliwość dokonywania interpretacji zgodnie z własną wiedzą. Jest to zupełnie przydatne, kiedy interlokutorzy współpracują i domysły słuchacza są tożsame z intencjami mówcy. Nie dotyczy to jednak sytuacji, w której od interpretacji zależne jest to, czy mówca pójdzie do więzienia. Prawo tymczasem wymaga od języka czegoś, do czego ten nie jest zupełnie przystosowany: nie pozostawiania niczego wyobraźni. Dlatego właśnie prawnicy naciągają jak mogą słowa i ich znaczenie. Im bardziej bystry i mądry jest prawnik, tym więcej interpretacji będzie w stanie wygenerować na korzyść swojego klienta.

Bill Clinton powiedział: „Moim celem w tych zeznaniach było przedstawienie prawdy, ale niekoniecznie pomocnej prawdy”. Niestety, kiedy dochodzi do sytuacji, w której słuchacze oczekują prawdy, natura ludzkiego języka sprawia, że ta może okazać się nieuchwytna.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku