Niepełnosprawne stowarzyszenia
- Szczegóły
- Utworzono: 24 października 2007
- Wojciech Warecki Marek Warecki
Nie uważasz, że system jest celowo tak skomplikowany?
Być może. Ja uważam, że nasza biurokracja bije europejską na głowę. Byłam w Irlandii. Oni byli przerażeni tym, jak myśmy opowiadali im jak u nas rozlicza się projekty. Jest to wina administracji rządowej i samorządowej. Ci ludzie są za często niedouczeni. A jeśli nie wiesz, co powinno być zrobione, to na wszelki wypadek każesz zrobić wszystko pod linijkę i „lepiej niż trzeba”, bo musisz kryć swój tyłek. Efekt jest taki, że otaczają cię taką ilością papierologii – łącznie np. ze schematami zarządzania, schematami obiegu korespondencji do każdego projektu – że szkoda gadać. Musimy mieć na przykład komplet materiałów szkoleniowych, które w trakcie szkoleń dostawali beneficjenci i jeszcze pokwitowanie wydania każdego egzemplarza. Żeby poprowadzić i rozliczyć jeden taki roczny albo dwuletni projekt konieczni są fachowcy, którzy będą pracowali na pełnych etatach. Jak organizacja pozarządowa prowadzi dwa takie projekty, to musi mieć cały zespół fachowców na pełnych etatach, którym jeszcze dobrze zapłaci.
To marnotrawstwo.
Koszty administracyjne są wysokie. To wynika z polityki podatkowej państwa. Jeżeli ja zatrudniam pracownika i pracownik dostaje na rękę jakieś 600 złotych, ale on mnie jako pracodawcę kosztuje ponad 1000 złotych to jest szaleństwo. Jak robimy projekt to liczymy płace „brutto brutto” (koszty pracodawcy musimy uwzględnić: podatki, składki zusowskie pracownika i do tego składki i podatki zusowskie pracodawcy, które dodatkowo płaci od danego pracownika). Ja mam „brutto-brutto” 2 tys. miesięcznie, a z tego do wypłaty mam 1100. Jak do tego dodasz vaty i inne diabły, to wychodzi ponad 70% podatków. Głupi podjazd dla osoby niepełnosprawnej: ona starsza i mąż starszy, mieszkali na wysokim parterze. Zaśpiewali im 80 tysięcy. To przecież most można zbudować... taki mniejszy. My chcemy naprawdę coś zrobić. Pracujemy od rana do wieczora, a często i do nocy. Poświęcamy mnóstwo swojego własnego czasu. Robimy to z satysfakcją. Mamy z tego nie tylko pieniądze, ale i zadowolenie. Ale te pieniądze nie wystarczają ani na to, żeby wypocząć, ani na to żeby kupić sobie np. zmywarkę, żeby zaoszczędzić trochę czasu na jakiś wypoczynek, albo dla siebie. Dlatego, że urzędnicy są święcie przekonani, że jak my pracujemy w organizacji pozarządowej, to mamy obowiązek działać charytatywnie. W Polsce organizacja pozarządowa, która prowadzi działalność gospodarczą, jest źle postrzegana. Zaraz się bierze taką organizacje pod lupę, bo coś kombinuje, w konkursach dodatkowe papiery, oświadczenia, zaświadczenia, a przecież i tak tego składa się multum. Na Zachodzie funkcjonują dwa rodzaje organizacji: non profit, te są czysto charytatywne i non for profit – czyli takie, które prowadzą też działalność odpłatną lub gospodarczą, i cały zysk przeznaczają na cele statutowe. I tam oni – ci zarabiający – są mile widziani, bo odciążają państwo i podatników.
Czemu wy tego nie robicie?
My, żeby spokojnie wystartować, musieliśmy sobie świadomie w statucie zapisać, że nie będziemy prowadzić działalności gospodarczej. To jest chore. Działalność gospodarczą w 2004 roku zadeklarowało ok. 16% organizacji. Wiem, że to ostatnio spadło, ale nie wiem o ile. Teraz to musimy zrobić, bo nie damy rady inaczej, choć będzie nas to kosztowało dodatkową pracę przy każdym projekcie i doda nam tonę papierologii. Musimy to zrobić, bo jak się startuje w tych piekielnych konkursach, to fundusze są przydzielane chyba w zależności od kierunku wiatru. Czasem jak opublikują, ile organizacja uzyskała punktów i dlaczego, ogarnia zdziwienie. Ja ci pokażę uzasadnienie do naszego odrzuconego projektu, jak nam uzasadniło dwóch ekspertów. Przyczepili się do kosztów, przy czym żeby było śmieszniej, to koszty były niewysokie, wyszło 15 zł. za godzinę na jednego uczestnika, w tym materiały, książki, komputery, Internet, bilety do muzeów, płace ludzi. Mamy bezpłatnie lokal na świetlicę dla dzieciaków. Nawiązaliśmy współpracę ze spółdzielnią, która nam daje bezpłatnie lokal i będzie płacić za wszystkie media. Naszą rzeczą było wyposażyć lokal i opłacić personel. Koszty administracyjne były więc bardzo małe i przy stawce 500 złotych miesięcznie „na rękę” dla koordynatora i 700 złotych dla pedagoga, który by pracował dzień w dzień, oni (urzędnicy) orzekli, że mamy za wysokie koszty osobowe. Mieliśmy 66% kosztów osobowych, przy czym trzeba pamiętać, że te 700 urasta do 1500 zł. Nikt nawet nie spojrzał na oczywiste fakty – z 66% zostałoby 35%, gdyby policzyć, ile kosztuje lokal. To są takie kuriozalne sytuacje. Robimy tani projekt, to był projekt na rok i nic z niego nie wyszło, choć stwierdzili, że merytorycznie, czyli z treścią i założeniami, było ok. A przy tym na przykład ja, jeszcze z powodu innego projektu, mam podpisany weksel na pół miliona. Teoretycznie weksel podpisałam w imieniu organizacji, ale jeśli organizacji nie będzie stać na spłatę, to ja będę musiała spłacać. Jak coś nie wyjdzie, to będę siedzieć – nie spłacę pół miliona długu. A przy tym systemie, jaki obowiązuje przy realizacji projektów, o błąd naprawdę nie trudno. To bardzo duży stres. Warto wiedzieć, że jakiekolwiek rezerwy finansowe ma niewiele ponad 20% organizacji, a więc 80% balansuje często nad krawędzią. Nie ma się więc czemu dziwić, że trudności w zdobywaniu funduszy są najczęściej wskazywanym przez organizacje problemem, bo w 77,3% i odczuwają to na co dzień.