Menu

Niepełnosprawne stowarzyszenia

Po co mi nogi, skoro mam skrzydła. Frida

W Polsce w zarejestrowanych jest ponad 45 000 stowarzyszeń i ponad 7 000 fundacji, z których niemal co druga zarejestrowana organizacja ma siedzibę w dużym mieście (byłym lub obecnym mieście wojewódzkim). Nikt tak naprawdę nie wie, ile z nich jest aktywnych.

Łączną liczbę członków organizacji w Polsce w 2004 roku można szacować na ok. 8 mln a wolontariuszy wspierających ich pracę (i nie będących jej członkami) szacować można na ok. 1 mln osób. Współpracuje z nimi niemal co druga organizacja (44%). Osoby niepełnosprawne to około 10% społeczeństwa Unii Europejskiej. Niewielka część fundacji i stowarzyszeń ma w zakresie swojej działalności tzw. „usługi socjalne i pomoc społeczną” (10% organizacji) bądź „ochrona zdrowia” (8,2%).

Zarówno w osobach niepełnosprawnych, jak i w wspierających i starających się przywrócić je do pełnego – w tym również w sensie gospodarczego – życia organizacji, tkwi ogromny potencjał, tworzący miejsca pracy. Ale jak to wygląda w praktyce? Jak sobie radzą ludzie, prowadzący stowarzyszenia, mające na celu wspieranie osób niepełnosprawnych?

Umówiliśmy się, że wywiad jest anonimowy ze względu na to, aby biurokraci nie utrudnili naszej bohaterce pozyskiwania funduszy dla organizacji pozarządowej, działającej na rzecz niepełnosprawnych, którą kieruje.

Istnieje opinia, ze pewna część niepełnosprawnych to „biorcy”, ludzie nastawieni przede wszystkim roszczeniowo i nastawieni na branie. Jak to skomentujesz?

A gdyby tobie, za każdym razem, gdy tylko nos wytkniesz za drzwi dawali kuksańca, albo zdrowo przyłożyli, to chciałbyś gdzieś się ruszyć? Nie zliczę, ile ja łez wylałam i prosiłam Boga, żeby mnie wreszcie ktoś potraktował po ludzku. Przebić się przez to wszystko, toż to trzeba mieć końskie zdrowie! Albo stalowe nerwy, a jeszcze lepiej taką pewność siebie, że... no takie połączenie specjalne gumy ze stalą. I wtedy masz jakieś szanse. Teraz jest już lżej, ale ci „biorcy” przecież wychowywani i uczeni byli znacznie wcześniej, teraz nam to procentuje.. Są częste takie postawy skrajne: „ty sobie posiedź, bo jesteś chory”, na zasadzie „Jacusiu, nie bij Jasia, bo się spocisz”, albo druga: „ty sobie posiedź, bo i tak nie dasz rady”, czyli „siedź i przytakuj, bo fajtłapa byłeś, jesteś i będziesz”. I to już wystarczy, żeby stać się „biorcą”, a co dopiero, gdy człowiek zacznie grzęznąć w jakieś administracyjne zawiłości, albo gdy urzędnik mówi zamiast do ciebie, to do osoby pełnosprawnej, która jest z tobą, bo ty zapewne, skoroś kulawy, to i głupi. Albo prawie krzyczy do ciebie i mówi poowoolii iii wyyyraźźniiee, żebyś dobrze zrozumiał. To naprawdę często się zdarza, to nie jakiś wyjątek od reguły. Wyjątkiem od reguły jest, gdy ktoś potraktuje cię normalnie. Poza tym w naszym systemie, to można – jak ktoś się postara – tak się ustawić, żeby mieć wystarczająco, żeby sobie spokojnie egzystować przed telewizorem. Ale boję się, że jak się zacznie o tym mówić głośno, to zaraz dzieciaka z kąpielą wyleją, jak to zwykle u nas, to znaczy zabiorą wszystkim: tym, co tego naprawdę potrzebują i tym, co faktycznie mogliby wziąć się do pracy. Tak jak w ZUS-ie teraz, zabierają renty takim ludziom, że aż się zastanawiasz, czy to ty zwariowałeś, czy to im coś w głowach się porobiło. 47-letni kierowca stracił prawą rękę – żeby nie było wątpliwości był praworęczny – zabrali mu rentę, bo przekwalifikować się może i lewą ręką pracować za dwie. Przecież to paranoja kompletna. No i jak tu walczyć z takim systemem? System zawsze wygra, nie człowiek, taka jest opinia i dlatego ludzie nie walczą, tylko albo kombinują albo siedzą i czekają, potem się do tego przyzwyczają i tak już zostaje. Skłonić ich po paru latach do tego, żeby im się coś normalnie chciało jest strasznie ciężko. Walczą ci, których do tego przygotowała rodzina, szkoła, a takich osób – póki co – jest mniej, niż tych, co uprawiają sport narodowy – skakanie po kanałach (telewizyjnych). Dlatego w Europie pracuje 40% niepełnosprawnych, a u nas 17%.

Jak to wygląda na poziomie polityki tej dużej?

Moim zdaniem obecna władza nie zrobiła nic dla niepełnosprawnych. W sprawach organizacji pozarządowych – zdaniem pani Zyty Gilowskiej – rząd nie ma nic do zrobienia, bo są przecież pozarządowe… Pani Gilowska chyba nie wie o tym, że organizacje pozarządowe to jest „trzeci sektor” gospodarki, a fakty są takie, że przychody połowy organizacji w roku 2003 nie przekroczyły 13 000 zł. Rocznie. To mniej niż w 2001 roku, kiedy to połowa organizacji miała przychody nie większe niż 19 000 zł.

Ale te organizacje żyją z dotacji?

Z tego, co użebrają lub wywalczą, ewentualnie dostaną (w cudzysłowie) w konkursach. Źródła finansowania, z których w 2003 roku korzystał największy procent organizacji, to: składki członkowskie (60% organizacji), źródła samorządowe (45% organizacji), darowizny od osób fizycznych (40% organizacji), darowizny od instytucji i firm (39% organizacji). W przychodach całego sektora w 2003 roku największy udział miały środki publiczne (samorządowe i rządowe) – stanowiły one 30% sumy przychodów wszystkich organizacji.

Uważasz, że na rynku dotacji panują uczciwe reguły?

Nie. W komisjach ocen projektów najczęściej są ludzie, którzy nigdy nie prowadzili projektów w praktyce – więc co o tym wiedzą? Teorię? Teoretycznie niepełnosprawni mają u nas dobrze. Poza tym u nas w kraju panuje pogląd, że organizacja pozarządowa to jest stowarzyszenie wzajemnej adoracji.

Bo często tak jest.

No właśnie nie. Jeśli organizacja ma być prowadzona dobrze, czyli tak jak firma, a tego wymaga np. prowadzenie projektów dofinansowywanych z Unii, to musi być zarządzana przez fachowców. Mało tego: taka działalność nie pozostawia czasu, żeby pracować gdzie indziej, dorobić sobie obok. Sama ewaluacja wewnętrzna zajmuje tyle czasu i wymaga znajomości tak wielu rzeczy, że nie ma szansy by pracować jeszcze gdzieś. Urzędnicy uważają, że skoro działasz społecznie, to działasz charytatywnie. Są organizacje pozarządowe, które nie robią nic albo niewiele, ale jeśli robisz coś na serio i starasz się o dotacje z Funduszy Europejskich czy Norweskich, to musisz mieć finansistów, księgowość, a to dużo kosztuje.

2/3 organizacji nie zatrudnia stałego, płatnego personelu. Łączną wielkość zatrudnienia w organizacjach szacować można na niecałe 64 tys. pełnych etatów. Dlaczego tak się dzieje?

Wedle oficjalnych danych, w połowie organizacji zatrudniających płatny personel średnia płaca nie przekroczyła 1.000 zł (kwota bez składek na ubezpieczenie, również od tego trzeba odjąć podatek od osób fizycznych), a płaca maksymalna wynosi przeciętnie ok. 1.600 zł brutto (tu też trzeba odjąć podatek i ZUS-y pracownika - nie ma w tym kosztów pracodawcy). To nie są oszałamiające pieniądze… Mimo to, wielu organizacji po prostu nie stać na to i zazwyczaj ludzie pracują na zlecenia lub na umowę o dzieło. A decyduje o tym proza życia: po pierwsze, dlatego, że można zapłacić wtedy, gdy są pieniądze, a etat wymaga regulowania pensji do określonego dnia i basta. Tak naprawdę rzadko kiedy do końca nie wiadomo kiedy będzie kasa i ile. Chyba, że prowadzi się długotrwały projekt dofinansowywany ze środków zagranicznych. Trudno więc mówić o stabilnym życiu zawodowym. Po drugie, dlatego, że niektórzy są zwolnieni z ZUS-ów, co pozwala zaoszczędzić na kosztach.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku