Wielkie Piękno - recenzja
- Szczegóły
- Utworzono: 21 lutego 2014
- Barbara Urbaniak
„Wszyscy jesteśmy na skraju rozpaczy. Jedyne, co możemy zrobić, to spojrzeć sobie w oczy, dotrzymać sobie towarzystwa i trochę pożartować”.
Film włoskiego reżysera, Paolo Sorrentino, utrzymany w duchu Felliniego, niezwykle bogaty w dialogi, obrazy i muzykę, otwiera puszkę Pandory z ludzkimi cierpieniami i niewiedzą. Wielowątkowość, zagadki, liczne kontrasty czynią go ciekawym i wielobarwnym. Opowiada historie przemijających ludzi w tle wiecznego miasta.
Jep Gambardella (Toni Servillo), elegancki, przystojny i szarmancki mężczyzna, od momentu wydania swojej jedynej powieści 40 lat temu spędza swoje życie na licznych zabawach wśród rzymskiej socjety. Jako dziennikarz zarabia na życie przeprowadzaniem wywiadów z celebrytami. Od dnia swoich 65 urodzin popada w refleksyjny nastrój i zaczyna analizować swoje dotychczasowe poczynania.
Jego wystawne, dostatnie życie w blasku fleszy i pokaźnym gronem znajomych staje się niemal wymownym symbolem zagubienia i samotności. Jep jest stałym bywalcem hucznych imprez organizowanych przez tzw. sfery wyższe, gdzie jego błyskotliwa osoba jest zawsze mile widziana. Na tarasie swojego apartamentu z widokiem na Koloseum także wydaje liczne przyjęcia, na których obnażana jest jednocześnie żarłoczność wielkomiejska, przejawiająca się w bywaniu i posiadaniu.
Reżyser porusza wiele bolączek współczesnego świata – od straszliwej samotności, pustki wewnętrznej, po zwykłą głupotę, brawurę, jałowość życia i wszelkich prób zabicia bólu egzystencji. Eleganckie kobiety w drogich strojach uginające się pod biżuterią zdają się stawać karykaturami samych siebie. Sztuka upada bardzo nisko i służy celom promocyjnym, jest sposobem na zabicie własnej próżności i wyróżnienia siebie, a jej sukces podyktowany jest znajomościami i układami w sferach wyższych. Powierzchowność kontaktów międzyludzkich przynosząca więcej bólu i rozczarowań jest jednak wciągająca tak bardzo, że człowiek nie jest w stanie obejść się bez tego typu relacji i woli żyć w świecie złudzeń i iluzji, niż spojrzeć na siebie obiektywnie.
I wreszcie temat drażliwy – religia, wynoszenie na piedestał osób jako efekt ludzkiej potrzeby posiadania autorytetów i nieumiejętności samodzielnego myślenia, niewyjaśnione, niepoddawane analizie sposoby rządzenia społeczeństwem, oparte na ludzkim strachu przed nieuniknionym odejściem, a strach przed starzeniem się powstrzymywany przez zastrzyk lekarza - antidotum na lęk, jakby wstrzyknięty botoks miał wypełnić także wewnętrzną pustkę.
Ironiczny ton filmu obdziera ze złudzeń co do wielkich poczynań i przedsięwzięć. Sarkazm i czarny humor tryskający z filmu dodaje mu jednak uroku. Mimo gorzkich konkluzji, ogromne wyczucie piękna reżysera sprawia, że oglądanie tego filmu należy do przyjemności. Przeplatające się zestawienia pięknych, niezmiennych od wieków zakamarków wiecznego miasta z sakralną muzyką w tle kontrastują z dyskotekowym szaleństwem uciekających od siebie dzisiejszych, upadłych moralnie i tonących w używkach przemijających już ludzi.