Spisek powszechny
- Szczegóły
- Utworzono: 19 kwietnia 2012
- Jarosław Świątek
Na mównicy sejmowej jak to na mównicy sejmowej – raz się wypada lepiej, a raz trochę gorzej. Ale nie o to przecież chodzi, jak co komu wychodzi. Liczy się oglądalność i to ile z wystąpień poszczególnych posłów pokażą media w wieczornych wydaniach serwisów informacyjnych. Gotową receptą na bycie pokazanym w „dzienniku” jest przemówienie lidera. Tych media kochają i chętnie nagłaśniają. Czasami wydaje mi się jednak, że lepiej by było, żeby nie robili tego wcale.
W ubiegły czwartek w sejmie doszło do scen absurdalnych. Liderzy dwóch największych partii wzajemnie obrzucali się błotem i zarzucali sobie zdradę, i działania na szkodę państwa polskiego. Do tego wtórowali im członkowie ich partii z ław poselskich, którzy co rusz wykrzykiwali obraźliwe epitety pod adresem przemawiających. Gra, której byliśmy świadkami, rozpoczęła się już we wtorek, kiedy to obchody rocznicy tragedii smoleńskiej były podzielone na te państwowe z udziałem premiera i prezydenta oraz te zorganizowane przez PiS, które wydaje się chcieć przywłaszczyć sobie wszelkie prawa do tragedii. Tak jakby to była wyłącznie ichnia tragedia. To, co jednak jest w tym przypadku szczególnie znamienne, to fakt, iż Prawo i Sprawiedliwość podważa raport rządowej komisji badającej katastrofę. W samym podważaniu może i nic nadzwyczajnego nie ma, bo w końcu rolą opozycji podważanie. Podważa się przecież wszystko – od reform aż po kompetencje poszczególnych ministrów tudzież „ministr” – jeśli ktoś sobie życzy. Tym jednak razem nie tyle podważany jest sam raport komisji Millera, co w ogóle wersja wydarzeń, która miała miejsce na lotnisku Siewiernyj. O ile zdecydowana większość ekspertów jest zgodna co do tego, że był to nieszczęśliwy wypadek, a to w czym oni się różnią dotyczy przede wszystkim szczegółów samego lotu, wykonywanych procedur lub ich braku, o tyle eksperci Prawa i Sprawiedliwości z sejmowego zespołu pod przewodnictwem jaśnie oświeconego „profesora” Macierewicza twierdzą, że w samolocie odpalone zostały ładunki wybuchowe a rosyjscy kontrolerzy sterowani bezpośrednio z Moskwy sprowadzali samolot prosto na feralną brzozę. Owa brzoza zresztą też stała się ofiarą spisku, bo przecież jak skrzydło samolotu może się złamać o „zwykły patyk”. Przecież powinien skrzydłami kosić drzewa i przystrzyc smoleński las a następnie wylądować choćby i w dolinie na nierównym terenie. Kilka dni temu zresztą mieliśmy setną rocznicę zatonięcia „Titanica” i w tym przypadku również wydaje się nieprawdopodobne, że taki niezatapialny statek mógł się roztrzaskać o zwykłą górę lodową. Przecież każdy kto weźmie metalową łyżkę i wbije w zamarznięty sorbet zauważy, że ucierpi nie łyżka a sorbet. Pomijając już nieadekwatność i niestosowność porównywania przeze mnie katastrofy lotniczej do tej, która miała miejsce na morzu...perdón – na oceanie rzecz jasna, bardzo istotną kwestią jest to kto zajmuje się prowadzeniem śledztwa dotyczącego katastrofy. Czy są to wysoce wykwalifikowani specjaliści czy ludzie, którzy spali na lekcjach fizyki w szkole. Tyle tylko, że tak niezwykłemu wydarzeniu nie mogły przecież powodować tak zwykłe i błahe przyczyny. To jakby nie daj bóg przyjąć, że samoloty (a ja znowu o lotnictwie, zachęcam do analizy psychoanalityków, co też ja mam z tym lataniem), które wbiły się w wieże World Trade Center 11 września 2001 roku były inspirowane przez brodatego dziadka, siedzącego w dodatku w jaskini na Dalekim Wschodzie. To przecież jasne, że za zamachami stoi rząd amerykański i masoni, którzy uprzedzili wszystkich „swoich”, żeby tego dnia trzymali się od światowego centrum handlu z daleka.
Teorii spiskowych nie brakuje. Podobnie zresztą z ich zwolennikami. Jest cała rzesza wyznawców teorii, które mają to do siebie, że każdy brak dowodu stanowi istotny dowód. Bo przecież jeżeli dowodów nie ma, tzn., że są ukrywane i zacierane przez tych, którym zależy na dezinformacji i zatajeniu przedmiotu owej teorii. I wszystko jasne. UFO i Roswell, lądowanie Apollo w hangarze a nie na Księżycu, spiskowe teorie dziejów to w istocie wydarzenia, które miały miejsce, a wszelkie dowody na to wskazujące są przed opinią publiczną skrzętnie ukrywane. Jakże zresztą mogłoby być inaczej. Przecież jak inaczej realizować swoje interesy, skoro wszyscy ludzie świata patrzą uważnie na ręce rządzącym i w pełni świadomie nie zajmują się niczym innym jak analizą ich poczynań i surową recenzją. Nie mają przecież nic ciekawszego do roboty. Ich praca, rodzina, dzieci, własne problemy i kłopoty schodzą zawsze na drugi plan, gdy idzie o poczynania światowych rządów i rozmaitych wpływowych grup interesów. Z pasją rzucają wszystko, nie idą na wywiadówki tylko siadają przed telewizorem, komputerem i analizują wszelkie doniesienia medialne doszukując się drugiego dna. Ono jest zawsze. Nasz umysł rzadko potrafi zrozumieć, że wielkim wydarzeniom wcale nie muszą towarzyszyć wielkie i wyjątkowe okoliczności. Drobne rzeczy mogą również doprowadzić do wielkich w konsekwencji następstw. Jednak, żeby to zrozumieć i zaakceptować, trzeba oderwać się od emocji i płytkiego myślenia, które właśnie w takich sytuacjach wiedzie nas na manowce, i zacząć uważnie przyglądać się okolicznościom, w jakich doszło do danego wydarzenia. Przede wszystkim zachować badawczy sceptycyzm wobec wszelkich informacji i starać się potwierdzać je dowodami a nie poszlakami. W takiej sytuacji najczęściej pomaga już naukowa „Brzytwa Ockhama”, która mówi o tym, że nie należy mnożyć bytów ponad miarę. A bardziej prostym językiem – należy dążyć do prostoty wyjaśnień i pojęć. Prostsze rozwiązania zazwyczaj okazują się skuteczniejsze i bardziej trafne niż złożone i zawoalowane konstrukty teoretyczne. Tylko niestety, żeby znać to założenie, trzeba nieco uważniej słuchać mądrych ludzi na lekcjach czy zajęciach podczas zdobywania wyższego szczebla edukacji.