E-firing, prosta metoda zwolnień czy narzędzie dehumanizacji pracownika?
- Szczegóły
- Utworzono: 03 lutego 2009
- Agnieszka J. Mackiewicz
Dehumanizacja definiowana jest w psychologii jako pozbawienie ofiary cech ludzkich i deprecjonowanie jej wartości, a działania takie mają za zadanie zmniejszenie oporu przed dokonaniem aktu agresji (Aronson, Wilson, Akert, 1997). W odniesieniu do e-firingu redukuje się konkretną osobę przewidzianą do zwolnienia – swoistą ofiarę procesu zwolnień - do postaci odbiorcy e-maila. W odniesieniu do tradycyjnego sposobu zwalniania pracowników można wskazać na fakt, że przełożony prawdopodobnie boi się tworzenia relacji Ja-Ty, boi się emocji, jakich może doświadczyć ze strony zwalnianego, ale także nie potrafi poradzić sobie z własnymi reakcjami wobec zaistniałej sytuacji. Dużo łatwiej jest mu zamienić relację Ja-Ty na relację Ja-To. Jest to próba przystosowania się, by móc działać i dokonać zwolnienia. Dlatego właśnie proces wykorzystania e-firingu wydaje się tak pociągający dla przełożonego.
Rozpatrując tradycyjną procedurę zwolnienia, gdzie następuje spotkanie zwalniającego i zwalnianego, przełożony staje wobec konkretnej, żyjącej i czującej osoby. Wobec Jana Nowaka, starszego pana, z dwójką dzieci i jednym, ukochanym wnukiem. Pracownika, który zawsze przychodził do pracy pięć minut przed czasem, by spokojnie wypić kawę. Podsumowując – przełożony musi tutaj zwolnić osobę, która żyje i odczuwa, osobę, którą ma przed sobą, którą widzi. Tymczasem przy e-firingu, Jan Nowak może zostać zredukowany do adresu poczty elektronicznej. Przestaje być starszym panem, a staje się jedynie odbiorcą e-maila pod adresem
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.
.
Wykorzystywanie e-firnigu, a przez to dehumanizowanie odchodzących pracowników, może być przez przełożonych szczególnie chętnie stosowane, gdy redukcja ma dotyczyć większej liczby osób. Doskonale wyjaśnia to poniższy cytat: Gdy wielką liczbę ludzi trzeba „załatwić”, to załatwienie to przyjmuje anonimowy charakter – bez cech ludzkiego kontaktu i zainteresowania. Tak, jak chirurg widzi pod skalpelem „pacjenta”
(Zimbardo, 2008). To porównanie do lekarza chirurga wydaje się szczególnie celne. By odciąć się od trudnych, czasem przytłaczających emocji, traktują pacjenta jak kolejny przypadek, jako pacjenta z sali nr 2.