Menu

Ponowoczesne rite de passage - śmierć, dyskurs, medycyna

„Choroba nie jest metaforą i najbliżsi prawdy, to znaczy zdrowia, w chorobie jesteśmy wówczas, gdy nasze myślenie oczyścimy z metafory, gdy sprzeciwimy się metaforze choroby.” (Sontag, …)

Interpretacja samego procesu umierania odkrywa paradoksalny stosunek do śmierci – próba wyrażenia doświadczenia śmierci w konwencjonalnej formie komunikacji czyni komunikację nieczytelną. Czy czytelną może stać się ona tylko w miarę zaniku doświadczenia? Troska o interpretację objawia niechęć do przyszłego tekstu, który powiela tylko zastane dylematy. Problematyzując niekomunikowalność doświadczenia śmierci, nieuchronnie wikłamy się w kolejne analizy jej alegorii. Wystarczy jednak zarzucić pokusę komentarza – dopisywania tekstów do tekstów już istniejących i skupić się na śmierci jako fakcie dyskursywnym. W mojej pracy chcę skupić się na wywiadach przeprowadzonych z pracownikami hospicjum oraz podjąć próbę odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób doświadczanie śmierci przejawia się w ich wypowiedziach.

Dyskurs publiczny – prywatyzacja śmierci

„Nowoczesność nie zniosła śmierci” (Bauman, 2000, s. 260) – śmierć zniknęła nie tylko z pola widzenia, ale również z codziennych konwersacji. Wraz z postępem w zwalczaniu poszczególnych przyczyn zgonu domknął się krąg medycznych zakazów i nakazów kształtujących codzienność. Dzisiaj śmierć jako zjawisko drażliwe przyjmuje „szpitalny styl” – umiera się nie w domu, ale w otoczeniu innych umierających, pod opieką profesjonalistów. Bauman porównuje hospicja do gett, w których izoluje się ludzi starych i umierających. Usuwa się ich tak, by nie niepokoić reszty społeczeństwa. Dlatego również pogrzeby przestały być widowiskiem publicznym, a żałobę „psychiatryzuje się” i poddaje terapii (Bauman, 2000).

Po drugiej stronie kulturowych analiz znajduje się problematyka współczesnych alegorii. Tu zjawisko śmierci spotyka się ze swoim kulturowym wynaturzeniem – obliczem medialnym. Właśnie poprzez medialny przekaz śmierć ulega trywializacji i traci moc wywoływania wzruszeń przez częstotliwość powtórzeń jej banalnych obrazów. W ten sposób z jednej strony śmierć jako zjawisko drażliwe stała się nowym rodzajem „pornografii”, która wymaga cenzury (G.Gorer, 1979), z drugiej zaś została oswojona pod postacią swoich popkulturowych emblematów.

Czy język umierania jako samoistna praktyka mówienia jest zatem skazany na klęskę? Kto może dziś mówić o śmierci? Skoro została ona usunięta w obszar medycznych klasyfikacji, pisząc na temat umierania, nie sposób pominąć medycznego kontekstu z jego sferą instytucjonalną. Instytucjonalizacja choroby w przypadku chorób terminalnych nabiera szczególnego charakteru. Rutynowe czynności personelu medycznego w przypadku umierającego tracą swoje znaczenie – umierający pacjent reprezentuje problemy nieprzekładalne na język rutyny szpitalnej. Narracja dotycząca śmierci mieści się w pewnym sensie na peryferiach dyskursu medycznego i dlatego właśnie w doświadczeniu pracowników opieki paliatywnej ujawnia się istotny profil tego, co postrzegalne i wypowiadalne na temat umierania.

Narracje śmierci

W artykule przytaczam narrację pracowników hospicjum domowego – pielęgniarki odwiedzającej regularnie chorych (A.C.) oraz kierowniczki hospicjum, zajmującej się koordynacją pracy wolontariuszy i pozostałych osób pracujących w stowarzyszeniu (G.K.). Obie perspektywy odbiegają z pewnością od perspektywy osób pracujących w hospicjach stacjonarnych, niemniej ich wypowiedzi wpisują się w kontekst dyskursu na temat „szpitalnego stylu umierania” oraz medykalizacji zjawiska, wzbogacając go o istotne kwestie dotyczące rodziny i domu jako miejsca spokojnej śmieci. Warto podkreślić, że do hospicjum, o którym mowa w wywiadach, przyjmuje się tylko pacjentów w terminalnej fazie choroby nowotworowej. Problematyka leczenia onkologicznego jest istotnym fragmentem narracji dotyczącej procesu umierania nie tylko ze względu na patologię samej choroby, ale również ze względu na jej kulturowy aspekt.

Służebna rola

Obraz pracownika hospicjum, jaki wyłania się z przeprowadzonych przeze mnie wywiadów, to obraz kogoś, kto trochę leczy, ale nie uzdrawia – raczej kogoś, kto pomaga umierać.

A.C.: (.) jeżeli chodzi o leczenie paliatywne, no to w zależności od człowieka, każdy człowiek jest inny (…) niestety, trzeba im pomagać, żeby w miarę możliwości nie cierpieli, tylko po prostu odeszli (.) w śnie. to wszystko.

Pomoc ta jest jednak obciążona szczególnym poczuciem odpowiedzialności. Opieka nad terminalnie chorym pacjentem stawia pytania o granice pomiędzy przedłużaniem życia a przedłużaniem umierania. W kolejnym fragmencie wywiadu rola służebnika łączy się z rolą „posłannika śmierci”. Informatorka stara się nie wchodzić w drogę rodzinom opłakującym śmierć pacjentów, gdyż postrzega siebie jako kogoś, z kim kojarzy się utrata najbliższych.

Nieco inaczej jawi się rola wolontariusza:

G.K.: trzeba zrobić, tak jak mówię, wszystko, żeby odciążyć rodzinę, żeby chory był zadowolony, żeby mu towarzyszyć przede wszystkim w tym jego cierpieniu (.) żeby on nie czuł się sam (.) natomiast rodziny są różne, że to czasami rodzina sobie nie radzi kompletnie z chorobą, są zmęczeni i rozdrażnieni, różnie to bywa i wtedy właśnie wolontariusz jest po to, żeby tam pomóc y: żeby się nie wtrącać (.) do spraw rodzinnych (.) tylko żeby być/ to jest taka służebna rola bardzo.

Z wypowiedzi wyłania się obraz  biernego świadka, towarzysza w cierpieniu. Śmierć wnika w całokształt funkcjonowania rodziny, wolontariusz staje się kimś, kto nie poddaje się emocjom, atmosferze choroby. Jego rolą jest zapewnienie komfortu umierającemu, poczucia, że nie jest sam. Pojawia się tu kwestia zaangażowania. Taka rola wymaga przeformułowania organizacji przeżycia. Wolontariusz ma za zadanie pozostać obserwatorem lęku, jaki wzbudza śmierć,  zachowując dystans tam, gdzie inni doznają cierpienia. Czy postulowany dystans wiąże się z brakiem współodczuwania? Wątpliwości rozwiewa kolejna wypowiedź mojej rozmówczyni:

G.K: ach, to tak naprawdę, jeżeli chodzi o pracę taką zawodową, to może nie było tak, ponieważ zaczęłam od wolontariatu i do hospicjum trafiłam jak wiele osób tutaj, proszę mi wierzyć y: po swoich tak zwanych życiowych przejściach (.) e: ponieważ no y: mamy tutaj sporo takich osób właśnie które y: a to odzyskały zdrowie, a to są po przejściach właśnie y: z chorobą nowotworową i udało im się (.) mnie też w życiu coś tam się udało (.) i postanowiłam sobie, że może coś zbyt/przydałoby się zrobić dla kogoś jeszcze e: oddać właśnie to (.) to dobro, które się dostało tą szansę (.)

Podjęcie roli okazuje się być świadomą decyzją. O dystansie i potrzebach umierającego mówi ktoś, komu nie obce było doświadczenie choroby i związana z nią groźba śmierci.

Choroba na śmierć

Współczesna metafora choroby to tani chwyt demagogiczny, jak pisała Susan Sontag (Sontag, 1979). Zakorzeniony w naszej kulturze metaforyczny styl myślenia o chorobie przeszkadza w skutecznym leczeniu. Choroba jako synonim zła jawi się jako coś więcej niż zbiór patologicznych objawów, przypomina szyfr, symbol czegoś, co ukryte pod powierzchnią życia, co musi dopiero zostać odczytane, by stawić czoła dolegliwości. Choroby nowotworowe zajmują w świadomości społecznej miejsce szczególne. Jest to związane bezpośrednio z ilością prowadzonych badań, uruchamianych procesów opieki, które odzwierciedlają nie tylko wysoką umieralność na raka, ale także specyficzne poczucie zagrożenia z nim związane.

W przeprowadzonych przeze mnie rozmowach choroba nie przyjmuje symbolicznych form, jest raczej zbiorem symptomów, jej opis przypomina serię zjawisk (furczenie, krwotok, wolniej krążący płyn limfatyczny), nie ma klasyfikacji. Co więcej, w opisie uderza brak podmiotu – to z chorobą ma do czynienia pielęgniarka, nie z umierającą osobą. W rozmowie z informatorką zwraca uwagę to, że nie mówi ona o śmierci wprost. Śmierć jest chorobą, a umierający są chorzy w szczególny sposób:

A.C.: dlaczego ja podjęłam tą pracę… przede wszystkim dlatego, że: bardzo lubię swój zawód (..) i lubię chorych (.) wszystkich chorych, ale do tych wyjątkowo musiałam się ustosunkować i nauczyć

A.C.: a w szpitalu… no to jest inaczej, zupełnie inaczej, bo tam pacjenci są w miarę możliwości zdrowi, w miarę, nie tak jak ci, którzy przeszli chemię i inne lampy

Śmierć jest odmierzana odległością od zdrowia – pacjenci w szpitalach są „w miarę zdrowi”, pacjenci, którzy trafiają pod opiekę hospicjum zdrowi nie są już wcale.

Ci, którzy odchodzą

Jedyną metaforą, którą znalazłam w przeprowadzonym dialogu jest metafora określająca chorobę i proces umierania jako rodzaj pasażu. Wyjątkowość pacjentów chorych terminalnie polega na tym, że odchodzą.

A.C.: najtrudniejszy moment jest u wszystkich chorych (.) bo oni odchodzą i to chodzi pani/ z tym że to jest krótko, na przykład chodzi pani trzy tygodnie (.) no i on odchodzi, prawda, no są takie remisje chorych, znam? ale na przykład po 4 latach się odezwało i już przychodzą z powrotem (…) wszystkich jest żal, ale najwięcej mi żal młodych ludzi (..) po trzydzieści parę lat (.) to jest (.) przykre, bo jak na przykład osiemdziesiąt też żal, no ale on swoje przeżył, nie? wiekowo (.)

Pracownik hospicjum przychodzi tam, gdzie inni odchodzą. Wszyscy chorzy odchodzą, jednak odejście tych, którzy „swoje przeżyli”, wydaje się naturalne. Wypowiedź wskazuje na brak uzasadnienia dla śmierci młodych. Czy uzasadniona śmierć jest mniej trudna? Zatem czy jej sens sprowadza się tu do długości życia? Szukając sensu, mnożymy tylko niepotrzebne aporie. Tylko w magicznym myśleniu możemy dać do zrozumienia chorobie, by opuściła ciało.

Jedynym znaczącym jest tu umierająca osoba. W rozmowach, które przeprowadziłam, umierający jest tylko echem – głosem odbitym od domowych ścian, rodzinnej niezgody na śmierć. Umierający to podmiot zbiorowy – szczególnie chorzy, którzy wymagają specjalnej troski. Wreszcie umierający jest tożsamy z samą chorobą terminalną – przewrotną chorobą, której się już nie leczy.

Jedna z moich rozmówczyń, wspominając pacjentkę, powiedziała o niej, że „niknęła w oczach”. Nasuwa mi się tu skojarzenie z określeniem śmierci jako „chwili prawdy” (C.Saunders, 1975) w nawiązaniu do hiszpańskiego terminu odnoszącego się do końcowego etapu corridy, gdy matador zostaje sam na sam z bykiem. Widownia zamyka oczy.

Notabene

Skoro śmierć stała się wyrazem alienacji, patrzeć na śmierć można już tylko z perspektywy anonimowego przechodnia – oto współczesne ritte de passage.

 Bibliografia:

  1. Aries, P. (1989). Człowiek i śmierć. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy.
  2. Bauman, Z. (2000). Ponowoczesność jako źródło cierpień. Warszawa: Wydawnictwo Sic!
  3. Giddens, A. (2006). Nowoczesność i tożsamość. Warszawa: PWN.
  4. G. Gorer, (1979). Pornografia śmierci [w:] Teksty nr 3, s. 197-203.
  5. Foucault M. (1999). Narodziny kliniki. Warszawa: Wydawnictwo KR.
  6. Sontag, S. (1999). Choroba jako metafora. [w:] Choroba jako metafora. Aids i jego metafory. Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy.
Joanna Barszczewska
Autor: Joanna Barszczewska
Jestem absolwentką filozofii (Uniwersytet Wrocławski) i psychologii (SWPS Wydział Zamiejscowy we Wrocławiu), obecnie szkolę się w zakresie terapii poznawczo-behawioralnej w CTPB w Warszawie. Moje zainteresowania naukowe koncentrują się wokół zagadnień związanych z psychologią zdrowia. Bliski jest mi nurt terapii poznawczo-behawioralnej oraz podejście narracyjne w terapii rodzin. Moje psychologiczne zainteresowania łączą się w szerszej perspektywie z filozoficznymi. Interesują mnie te koncepcje, które obnażają schematy i podkreślają wielowersyjność wiedzy.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku