Jestem tylko mózgiem, Watsonie
- Szczegóły
- Utworzono: 24 marca 2014
- Jarosław Świątek
Rozglądała się po gabinecie, łapczywie próbując wzrokiem spenetrować każdy jego centymetr. Dobrze wypadła w teście zawierającym anagramy, zdania, w których trzeba było uzupełnić brakujące słowo, wiedziała nawet dokładnie, gdzie się znajduje, która jest godzina, ile ma lat i jak ma na imię. Dopiero to, co powiedziała kilka sekund później, przeszyło mnie dreszczem i świadczyło o tym, że jej postrzeganie rzeczywistości jest zaburzone. – Jestem martwa, wie pan? – powiedziała z zupełnym spokojem – tylko oni nie chcą mnie pochować, a ja gniję od środka – z wyraźnym żalem w głosie i przekonaniem, że to, co mówi, jest prawdą, oczekiwała mojej reakcji. Na nic było przekonywanie jej, że skoro ze mną rozmawia, skoro rozmawia z członkami swojej rodziny, to nie może być martwa. Nie dawała temu za nic wiary. Joanna cierpiała bowiem na zespół Cotarda.
Tak mogłoby to wyglądać, gdyby nie to, że podobna historia przydarzyła się nie tyle mojej osobie, co znanemu neuropsychologowi – Paulowi Brooksowi. Żeby jednak historia była bliższa polskim czytelnikom, zmieniłem imię pacjentki na bardziej rozpoznawalne nad Wisłą.
Zespół Cotarda pojawia się niekiedy przy okazji Wielkiej Depresji. Wówczas występują urojenia np. o charakterze prześladowczym. W przypadku pacjentki Brooksa doszło jednak do zupełnie innego urojenia. U jego podłoża leży układ limbiczny. A konkretniej rzecz ujmując – jego komunikacja z korą somatosenoryczną oraz wyspą. Szwankuje zresztą jeszcze kilka innych obszarów mózgu, które współtworzą poczucie Ja. Zdrowa osoba dzięki układowi limbicznemu może odskoczyć od nadjeżdżającego z dużą szybkością samochodu, obronić się przed napastnikiem lub zakochać się. Wszystkie te odczucia następnie może przeanalizować, skonstatować i opowiedzieć o nich innym ludziom. Osoby z zespołem Cotarda mogą mieć z tym problem. Czują się one odcięte od doznań sensorycznych i emocji, które płyną z ich ciała. Joannie wszystko wydawało się nierzeczywiste. Ludzie wyglądali jak cienie, które się pojawiały i znikały. Miała poczucie, że jest tylko głosem, że tyle z niej zostało. Jej świadomość była jakby odłączona od doznań cielesnych. Zaburzona komunikacja pomiędzy zaledwie kilkoma obszarami mózgu doprowadziła do zupełnie absurdalnego i niezgodnego z rzeczywistością przekonania, że jest ona martwa.
***
James stał przed lustrem totalnie zdumiony. Rzadko się zdarza, żeby człowiek mógł widzieć to, co on właśnie obserwuje. Zachodził w głowę, co się musiało stać? Jeszcze wczoraj kładł się spać, wszystko było zwykłe i normalne. Zjadł kolację, napił się whisky, poczytał o eskapadach górskich i jaskiniowych. Nic wyjątkowego się nie wydarzyło. A tymczasem obraz w lustrze był niesamowity. W końcu mało kto może widzieć swój własny mózg. W dodatku mieniący się łunami świateł i kolorów. Doskonale widoczna, pofałdowana kora mózgowa, świecące się na żółto płaty czołowe, błękitny płat skroniowy. Było to przepiękne, ale niewytłumaczalne. Jakim cudem może to widzieć. Czy stracił gęstość skóry i kości? Czy mózg zaczął mienić się dziwnym światłem, które przechodziło przez czaszkę? A może to jego oczy zyskały jakieś niesamowite spektrum postrzegania pasm, których przeciętny człowiek nie widzi. Udał się czym prędzej do lekarza. Wszedł do gabinetu w kapeluszu. Kiedy lekarz na niego spojrzał, James zdjął kapelusz i zapytał, czy ten widział kiedyś coś takiego. Lekarz jednak wydawał się być niewzruszony. Stwierdził, że trzeba zrobić skanowanie mózgu. James pomyślał sobie wtedy, że nie rozumie, po co to w jego przypadku. Przecież wszystko widać jak na dłoni. Po zrobieniu testów diagnostycznych i tomografii, lekarz pokazał mu coś, co James widział w lustrze jako pająk, który tkwi gdzieś w jego strukturach mózgu. Co to? – zapytał. – Glejak motyli. James miał guza.
Rokowania nie były najlepsze i pacjent nie miał zbyt wielkich szans na przeżycie. Glejak stanowił nowotwór, który przyczynił się do zaburzeń w obszarze kory potylicznej i wzrokowej. Pacjentowi wydawało się, że widzi własny mózg, a z czasem także i inne narządy ciała, wraz z postępowaniem choroby.
Takich przykładów jest co niemiara. Każdy kolejny jeszcze bardziej dziwny od poprzedniego. A to pacjent, który doznał udaru prawej półkuli, cierpiący na paraliż ręki, twierdzi, że niewładna ręka została odcięta od ciała jego brata przez gangsterów, wrzucona do rzeki, a następnie przymocowana do jego własnego barku; a to osoba z uszkodzoną brzuszną korą przedczołową jest niezdolna do podejmowania jakichkolwiek decyzji i przestrzegania norm społecznych, a jeszcze inny pacjent z uszkodzeniem prawego płata czołowego zupełnie nie potrafił kontrolować swoich uczuć. Płakał na widok żebraków, unosił się z byle jakiego powodu i nie mógł się powstrzymać.
Jakże kruchy jest twór znajdujący się wewnątrz naszych czaszek – chciałoby się zakrzyknąć. I rzeczywiście – wystarczy drobna jedynie zmiana w jego strukturach, żeby doszło do poważnych konsekwencji w naszym funkcjonowaniu. Jedna drobna dysfunkcja i zupełnie zmienia się nasze postrzeganie, rozumowanie czy wreszcie zachowanie. Skoro tak się dzieje, to oczywiście powstaje pytanie, czy także inne doświadczenia, które wydają nam się metafizyczne i którym próbujemy nadać głęboki sens, nie wynikają z temporalnych anomalii zachodzących w naszych mózgach? Zdarzenia takie jak unoszenie się nad własnym ciałem, odczuwanie czyjejś silnej obecności, pomimo braku kogokolwiek w pomieszczeniu, widzenie swoich zmarłych krewnych i rozmawianie z nimi po przejściu świetlnego tunelu, słyszenie głosów – to opisy sytuacji, które brzmią znacznie mniej niezwykle niż historie pacjentów z uszkodzeniami neurologicznymi. Łączy je z nimi to, że subiektywnie odczuwane przez nas doświadczenie, do którego przyczyn nie mamy wglądu, próbujemy utkać w okowy sensownej sieci znaczeń. Nawet jeśli te znaczenia są zupełnie nielogiczne ani nie mają pokrycia w faktach, nie ma to najmniejszego znaczenia. „Komputer”, który ma za zadanie integrować nasze doświadczenia płynące z różnych części mózgu i nadawać im sens oraz znaczenie, a który znajdować się ma, zdaniem Gazzanigi, w lewej półkuli mózgowej, musi nadać sens. To właśnie koszt płynący z wyewoluowania świadomości. Jej usilna potrzeba rozumienia i poznawania, dzięki której polecieliśmy na Księżyc, wynaleźliśmy Internet, tworzymy i doświadczamy sztuki, mamy lodówki i leki, może także wieść na manowce i wyjaśniać, nie wyjaśniając tak naprawdę wcale. U jej podłoża leży potrzeba kontroli. Świat, który byłby nieprzewidywalny i niekontrolowalny, prowadziłby do dysforycznych emocji, uniemożliwiał spokojne funkcjonowanie w nieprzyjaznym świecie.
Wszechświatowi daleko bowiem do bycia miejscem przyjaznym dla życia, za jaki go uważamy. W każdej chwili może dotrzeć do nas podmuch radiacyjny z Betelgezy – gwiazdy u krańca swoich dni, która jest oddalona od nas około 600 lat świetlnych i która mogła już wybuchnąć, emitując rozbłysk gamma w naszym kierunku. Taki jet zdmuchnąłby atmosferę i nie zostałoby nam zbyt wiele czasu, żeby wiatr słoneczny dokończył dzieła zagłady życia na Ziemi. W każdej chwili spaść może na nas meteoryt, a nasi politycy – ze wszystkimi swoimi poznawczymi ograniczeniami i ludzką skłonnością do popełniania błędów, odpalić ładunki jądrowe i doprowadzić nas do apokaliptycznych wizji rodem z filmów science fiction. Zagrożeń jest oczywiście znacznie więcej, ale nieustanna ich świadomość nie pozwoliłaby nam się rozwijać, odkrywać i eksplorować. Musimy mieć poczucie kontroli nad naszymi życiami, choćby było ono iluzoryczne. Do pewnego stopnia ta kontrola ma zresztą sens i swoje odzwierciedlenie w faktach. Naprawdę decydujemy, czy będziemy się zdrowo odżywiać, nadużywać tytoniu, alkoholu czy narkotyków. Wybieramy sobie przyjaciół, znajomych, kochanków. I choć nie zawsze mamy nawet nad tymi czynnikami kontrolę i nierzadko podejmujemy codzienne wybory pod wpływem mechanizmów podkorowych naszego mózgu, to niemniej jednak w tych przypadkach poczucie kontroli jest uprawnione, bo możemy ją sprawować. Jest w naszym zasięgu.
Niezależnie od tego, czy decyzję odnośnie wyboru partnera czy pracy podejmujemy świadomie, czy działa na nas cała masa czynników, których sobie nie uświadamiamy, a które mają bezpośredni wpływ na nasze decyzje, potrzebujemy uzasadnienia podjętego działania. Uzasadnienie to wcale nie musi być racjonalne. Najczęściej wcale nie jest. Ma charakter racjonalizujący i sankcjonujący naszą decyzję, potwierdzający jej słuszność i sens. Doskonale obrazują to badania Gazzanigi, który badał pacjentów z przeciętym ciałem modzelowatym, które stanowi spoiwo obu półkul mózgowych. Bez niego półkule nie są w stanie się komunikować i prawa nie wie, co robi lewa, a lewa – co robi prawa. Ponieważ ośrodek mowy oraz obszar pozwalający na nadawanie sensu odczuwanym i postrzeganym doświadczeniom znajduje się w lewej półkuli, to podejmowanie decyzji, wskazywanie obrazków i znajdowanie związków między nimi, kiedy wyświetlane są one właśnie temu obszarowi mózgu, ma sens i jest logiczne. Pacjent proszony o dopasowanie do obrazka kury przedmiotu ze stolika rozstawionego przed nim, słusznie wskaże kurzą łapę i wyjaśni, że pasuje ona do wcześniej widzianej kury, bo to część jej ciała. Za to kiedy prawa półkula zobaczy płatek śniegu i również trafnie dobierze do niego łopatę do odgarniania śniegu, to pacjent, zapytany o powody tego zestawienia, odpowie, że czymś trzeba posprzątać kurnik. Lewa półkula i komputer spajający nasze doświadczenia i nadający im sens nie ma wglądu w działania prawej półkuli i tego, co tamta widziała na monitorze.
Czy zatem mamy jakiekolwiek racjonalne podstawy dla przekonań i doświadczeń o charakterze metafizycznym, jakoby były one rzeczywiste i mające obiektywne położenie w czasie i przestrzeni? Cóż, na to pytanie odpowiedzieć będzie musiał sobie każdy z osobna, w końcu lewa półkula i tak nie pozwoli na to, żeby kurtyna odsłaniająca świat, niezgodny z własnym światopoglądem i wierzeniami, poszła w górę. A może jednak?
Do poczytania:
- Broks, P. (2003). Niedostępny świat. Podróż w głąb umysłu. Gdańsk: GWP.
- Gazzaniga, M. S. (2011). Istota człowieczeństwa. Co sprawia, że jesteśmy wyjątkowi? Sopot: Smak Słowa
- Gazzaniga, M. S. (2013). Kto tu rządzi – ja czy mój mózg? Neuronauka a istnienie wolnej woli. Sopot: Smak Słowa.