Menu

Cierpieć razem z telewizorem

Czym jest arytmetyka cierpienia? Śmierci i tragedię jednej osoby łatwiej sobie wyobrazić niż hekatombę dziesiątków, setek, czy tysięcy. Obrazy cierpienia widzimy tak często, że chcąc czy nie przyzwyczajamy się do nich (habituacja).

Często oglądamy porażające obrazy w trakcie najbardziej prozaicznych codziennych czynności. Czy można poważnie cierpieć z zupą spływającą po brodzie? Być może, ale nie jest to pewne i proste. Jak przeżywamy klęskę suszy nalewając sobie właśnie szklankę zimnego piwa z pianką? Może oglądać wiadomości w czarnym garniturze i na twardym krześle?

W telewizji rządzą komentatorzy - akuszerzy naszych stanów emocjonalnych, przewodnicy telewizyjni po naszym życiu afektywnym. Oto pan z telewizora wygłasza inwokacje w rodzaju: „Jest nam wszystkim ogromnie smutno”, „Wszyscy jesteśmy bardzo samotni” i temu podobne.

Często widzimy, że sami ci wodzireje symulują: udają cierpienie lub szalony entuzjazm. Są nadmiernie egzaltowani i sztuczni. Zapewne przez codzienną rutynę pracy. Może chęć przewodzenia za wszelką cenę widowni telewizyjnej, a może jest tak, że żaden w miarę normalny człowiek nie może „przerabiać” dzień w dzień takiej ilości katastrof, klęsk, radości i prezentować je wyraziście wymagającej milionowej widowni.

Czas w telewizji płata różne figle – rozciąga się w nieskończoność lub zwija do jednego punktu. Cierpienie na ekranie jest wyrażane jednym kadrem lub wieloma dniami „wałkowania” tematu jak to miało miejsce w wypadku katastrowy hali w Chorzowie. Trudno zając jakaś spójną i racjonalną postawę wobec takiej celebracji.

Kiedy wydarzy się - jak by powiedział grek Zorba – jakaś szczególnie „piękna katastrofa” czy umiera ktoś ważny jesteśmy „zapraszani” do cierpienia „odświętnego”, publicznego i gremialnego. Mniej i bardziej ważni redaktorzy-komentatorzy zakładają na twarze szczególnie nobliwe miny-maski wywierają na nas presję abyśmy przed telewizorami wzięli udział w tej „nowej świeckiej tradycji” społecznej żałoby. Patrząc na twarze „przyodziane” w urzędowe współczucie, za które odbierają honoraria (taka praca) relacjonujące tragedię ludzi , którzy właśnie się stali numerem jeden wieczornych wiadomości, jesteśmy raczej dalej od współczucia niż bliżej.

Razi nas – być może -merkantylny wymiar cierpienia, domysł, że komentatorzy są wobec nas nieszczerzy, cierpią za pieniądze”, trochę jak pracownicy zakładu pogrzebowego są kreatorami usługi pod roboczym tytułem „organizujemy zbiorowe cierpienie w sprawie x. Koniecznie weź w tym udział razem z nami. Naprawdę warto.”

Czy obojętne oglądanie katastrof i chorób czyni nas nieczułymi i gorszymi czy tylko świadczy o obronie przed zalewem strasznych informacji i obrazów? Może lepiej w takiej sytuacji nie oglądać wcale niż oglądać obojętnie i powstrzymać swój pęd do poznawania za wszelką cenę nowych zdarzeń i sensacji, ponieważ „przeżuwając” bezrefleksyjnie i bez empatii katastrofy oceniamy je okiem telewizyjnego widza psychopaty pozbawionego zdolności odczuwać ludzkich uczuć?

Widzimy bardzo chore małe dziecko. Esemes nie jest drogi, wysyłamy go żeby coś zrobić. Czasem właśnie to pozwala nam nie być bezradnym wobec fali obrazów nieszczęść i cierpienia płynących z telewizji ale zazwyczaj nie mamy szansy konstruktywnie zareagować na to co widzimy. Jakie postawy wytwarza w nas taka sytuacja; nie reagowania wobec nieszczęścia, obiektywnej niemożności pomocy w cierpieniu, jakie widzimy? Czy nas to uwrażliwia czy znieczula? Im więcej oglądamy zła, jakie dzieje się na ekranie tym bardziej możemy poczuć się wobec niego bezradni, przytłoczeni jego ogromem.

Czy grozi nam dewaluacja i banalizacja cierpienia? Czy „sami wiemy”, kiedy cierpieć? Czy możemy cierpieć oglądając telewizje na własna rękę czy konieczna nam jest obecność podpowiadacza nastrojów zupełnie na podobieństwo „śmiechu z puszki”: „ a teraz jest nam wszystkim bardzo smutno, bardzo smutno, coraz smutniej...”

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku