Menu

Flow’owanie

Trudne nazwisko, prosta teoria. Prosta… w teorii, bo w praktyce często łatwiej opanować dosłowną wysoką falę niż odnaleźć propagowany przez Csikszentmihalyi’ego emocjonalny flow.

Csikszentmihalyi to jedno z najtrudniejszych nazwisk w psychologii. Kiedy po raz pierwszy słyszą je studenci, na ich twarzach maluje się grymas podobny do tego, jakie mają dzieci w szkole podstawowej, gdy pada termin „dezoksyrybonukleinowy”… Trudne do zapamiętania nazwisko niejako rekompensuje „łatwa” teoria. W końcu wystarczy nieco wiedzy o prawie Yerkesa-Dodsona czy piramidzie Maslowa, by odwrócić się na pięcie od owego Węgra o skomplikowanym nazwisku i powiedzieć: „Ale to już było”. W niejednej książce było o tym, że ważne są precyzyjnie sformułowane cele, w niejednym artykule, że za wysoki poziom pobudzenia paraliżuje, a za niski nie motywuje; o istotnej roli feedbacku też już było, o motywacji wewnętrznej jako bardziej skutecznej od zadań narzucanych z góry – też, więc co takiego jest w teorii flow, że kto o niej czyta, to „płynie”?

Może to, że każdy tęskni za stanem pobudzenia, kreatywności, pełnego zaangażowania, skupienia oraz satysfakcji z wykonywanej czynności. Wszystko naraz, zapytacie? Tak, naraz i to nie tylko raz w życiu. Jeżeli jesteście w stanie odnaleźć w pamięci taki stan, to lucky you. Jeżeli nie, to można sobie wyobrazić artystę w trakcie procesu tworzenia. Słowo proces jest tu zresztą kluczowe. Niejeden malarz czy kompozytor, gdy tylko skończy dzieło, opada z sił i emocji… Tworzenie bywa bardziej satysfakcjonujące niż utwór. Podobnie jak przygotowanie kolacji może być bardziej pobudzające niż sama konsumpcja, a urządzanie mieszkania dostarczać więcej radości niż widok już urządzonego.

Jak zatem odkryć i utrzymać stan flow? Otóż stan ten osiągamy wtedy, gdy poziom wymagań odpowiada naszemu poziomowi kompetencji. W takiej sytuacji wyzwanie motywuje nas do działania; angażujemy nasze umiejętności i oddajemy się danej czynności, czerpiąc satysfakcję z niej samej (tzw. wartość autoteliczna). Gdy wymagania przewyższają znacznie poziom zdolności, rodzi się lęk, z kolei gdy dostajemy zlecenie poniżej naszych aspiracji, doświadczamy frustracji.

Dobrze, powiecie, ale jak sprawić, by szef dawał nam motywujące zadania odpowiednie do naszych kwalifikacji, a nie jakieś „bzdury” dla stażystów? Czy też, jak osiągnąć flow, gdy nie ma się poczucia kompetencji w ogóle?

Zacznę od odpowiedzi na drugie pytanie. Słowo „poczucie” jest tu kluczowe. Perception is reality… Tak jak przy doświadczaniu problemów, nasza percepcja może stać na przeszkodzie do ich rozwiązania (nasze spostrzeganie sytuacji jest wielokroć bardziej skomplikowane niż sytuacja, w której się znajdujemy), tak tu nasza ocena umiejętności może nie pozwolić nam z nich skorzystać.

Z taką „szkodliwą autopercepcją” nie mają problemu np. osoby autoteliczne, jak nazywa je Csikszentmihalyi, czyli takie, które umieją się cieszyć z tego, co robią; mają niewiele wątpliwości, za to dużą ciekawość świata. Przypomina mi się w tym momencie mój hiszpański kolega, który nie tylko nie ma problemu z dostrzeżeniem własnych umiejętności, ale potrafi je dopasować do okoliczności i „sprzedać” innym. Przykładem niech będzie to, że gdy aplikując o stypendium w Szwajcarii, znalazł się na liście rezerwowej, przekonał wszystkich zakwalifikowanych, że nie dadzą sobie rady studiować po niemiecku. I tak z listy rezerwowej wskoczył na miejsce numer jeden. Sęk w tym, że sam… w ogóle (!) nie znał języka niemieckiego. Nauczył się go jednak na tyle, że trzy lata później mało nie przyprawił mnie o zawał, gdy otwierając w Berlinie niemiecki dziennik „Die Welt”, ujrzałam wywiad z Ildefonsem (tak ma na imię). „Deutsch, English, for me – no problem” – mówił w rozmowie z dziennikarką, robiąc za przykład ambitnych i wykształconych Hiszpanów… No tak, ale osobowość autoteliczna to rzadkość. Bez dostrzeżenia własnych kompetencji nie uda się jednak sformułować, ani tym bardziej zrealizować celu. Może po prostu warto zacząć od zadania sobie pytania, w czym jestem dobry/a i co sprawia mi satysfakcję? A jeśli sami nie umiemy odpowiedzieć, zapytajmy innych. Niekiedy to inni bardziej doceniają nasze zdolności niż my sami. Przykład: w firmie mojego kolegi w Japonii jest szanowany przez wszystkich i uważany za „najtęższą głowę” programista. Ostatnio mój kolega zadał mu pytanie: „Stary, jak to jest mieć IQ=200?” A programista na to: „Nie wiem”. Dla niego samego to, czym się zajmuje, nie jest niczym ponadprzeciętnym, z jego perspektywy „nie do ogarnięcia” byłby np. dział, którym zajmuje się mój kolega, tj. reklama i marketing.

Wróćmy teraz do pytania numer jeden, tj. jak sprawić, by szef dawał nam motywujące zadania odpowiednie do naszych kwalifikacji? Pytanie wydaje się trafne, choć z perspektywy psychologii pozytywnej zawiera błąd już w swej konstrukcji. Stawia nas bowiem w roli osób, od których nic nie zależy. To szef jest tym, który ma nam dawać zadania…

Tak, wiem, nie każdy ma silnie rozwinięte wewnętrzne umiejscowienie kontroli (swoją drogą to aż nader techniczny psychologiczny termin na poczucie sprawstwa i decydowania o sobie). Nie każdy też ma sprawnego szefa o wysokiej inteligencji emocjonalnej, którego zlecenia i feedback pozwoliłyby nam na osiągnięcie stanu flow. Nie każdy też może/potrafi/chce zmieniać swoją pracę, nawet jeśli brakuje mu w niej poczucia satysfakcji. Wyjścia z sytuacji widzę dwa. Pierwsze, powiedzieć szefowi wprost, że zadania, jakie nam daje, są poniżej (vel powyżej) naszych kompetencji i że firma traci na niedostosowaniu zadań do potencjału pracownika. Tego komunikatu nie należy cytować dosłownie, formę trzeba dobrać do… formatu szefa. Niemniej jednak zakładanie, że przełożony (podobnie jak partner) wszystkiego się domyśli, jest błędne. Zgadzam się, że opcja numer jeden to technika dla osób asertywnych. Druga jest taka: znaleźć flow poza pracą. Przy najróżniejszych biurkach trzymają nas kredyty, zobowiązania rodzinne, plany towarzyskie etc. Ale gdy odchodzimy od tego biurka, można spróbować „zatracić się” w czymś innym. I nie chodzi tu o utratę kontaktu ze światem w ogóle, ale o odkrycie własnego obszaru kreatywności i konsekwencji. Takiego, którego eksploracja będzie dla nas nagradzająca sama w sobie.

Po angielsku można by było powiedzieć: follow your flow, czyli podążaj za swoim nurtem. W końcu mało prawdopodobne, by było to trudniejsze od nauczenia się nazwiska Csikszentmihalyi...

Milena Drzewiecka

Więcej informacji o flow theory:

  • Csikszentmihalyi, M. (2000). Beyond boredom and anxiety. San Fransisco: Yossey-Bass.
  • Csikszentmihalyi, M. (1997). Finding flow. New York: Basic.
  • Csikszentmihalyi, M. (1990). Flow. New York: Harper and Row.
  • Csikszentmihalyi, M. (2005). Przepływ. Psychologia optymalnego doświadczenia. Warszawa: Czarna Owca.
  • Csikszentmihalyi, M. (1999).Urok codzienności. Psychologia emocjonalnego przepływu. Warszawa: Wydawnictwo W.A.B
Milena Drzewiecka
Autor: Milena Drzewiecka
Psycholog i dziennikarz. Zawodowo związana z niemiecką telewizją publiczną ZDF, a wcześniej z Telewizją Polską (od „Teleexpressu” przez „Wiadomości” po TVP Info). Naukowo wierna Uniwersytetowi SWPS, gdzie pisze doktorat dot. przywództwa i prowadzi zajęcia ze studentami. Młodzi adepci psychologii odkrywają razem z nią tajemnice psychologii społecznej i marketingu politycznego. Ukończyła dziennikarstwo na UW, psychologię społeczną w SWPS w Warszawie i Studium Polityki Zagranicznej w Akademii Dyplomatycznej PISM. Członek Polskiego Stowarzyszenia Psychologii Społecznej i International Society of Political Psychology. Na portalu bez polityki, co nie znaczy, że bez pasji.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku