Toposy prawdy (i kasety wideo)
- Szczegóły
- Utworzono: 29 maja 2007
- Wojciech Warecki Marek Warecki
„Oto naści twoje wiosło;
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć”
Stańczyk do Dziennikarza, Stanisław Wyspiański, „Wesele”
Czy medialny ogląd rzeczywistości składa się z puzzli? Jakie to puzzle i kto je układa?
Czy można się – choć odrobinę – wcisnąć w tą tajemną alchemię komunikacji społecznej?
Spróbujmy.
Mieliśmy okazję ostatnimi czasy (20.05.2007) , obejrzeć w telewizji TVN program „Superwizjer”, poświęcony kardiochirurgowi Mirosławowi G., który to właśnie opuszczał areszt śledczy, znajdujący się przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie.
Program jak program, doktor jak doktor, ale zainteresowały nas toposy i archetypy naszego życia społeczno politycznego, przy pomocy których malowany jest semiotycznym pędzlem pejzaż naszej – jakże ciekawej – rzeczywistości, w której – jak to w filmie „Rejs” nazwał kolega kaowiec – „od celi wciąż jest gęsto” (i to w przenośni, i… dosłownie).
Co to jest topos?
Topos to znaczeniowy schemat ekspresji (przeważnie motyw) szczególnie trwały w literaturze wielu epok, interpretowany jako statyczny element tradycji lub literacka konkretyzacja archetypu (np. topos ogrodu).
Zaś:
Archetyp, według C.G. Junga, to dziedziczony, nie pochodzący z indywidualnego doświadczenia, wspólny wszystkim ludziom psychiczny wzorzec reagowania i postrzegania świata.(PWN).
Idzie o to, że za pomocą mniej lub bardziej znanych toposów lub archetypów można komentować życie i na podobieństwo klisz filmowych, wpisywać w te wzorce bieżące wydarzenia, aby nadawać im określone znaczenie. Intencjonalnie lub nieświadomie. Może i tak, i tak jednocześnie (Mówię Partia myślę Lenin/ Mówię Lenin myślę Partia).
Trochę tak, jak wstawianie takich czy innych postaci do istniejących już standardów filmowych (Donalda Tuska widzimy jako romantycznego Hamleta w Uciekającej pannie młodej, a kto jest Jeźdźcem bez głowy, sprawa jest otwarta, bo kandydatów bez liku).
Wspomniany program „Superwizjer” nasunął nam refleksje semiotyczne natury medyczno-medialnej, jeśli można tak to ująć.
Zatem ad rem. Topos numer jeden: złowrogi minister (w tym wypadku Ziobro), niczym obywatel Robespierre, prowadzi niewinne owieczki na szafot. Minister lica ma czyste, ale serce z lodu, a dla idei (jaka by nie była) każdego zaprowadzi do trumny. Urzędnik-terminator, strach się bać. Uosobienie ślepej Temidy i rządów terroru. Chodzące zagrożenie demokracji i wszystkich możliwych jej standardów (cale szczęście, że są tacy, co nas przed tym obronią). Ktoś pomiędzy: Cromwellem, Feliksem Dzierżyńskim i kaczką (może i nawet dwoma, za to w pięciu smakach).
Na tym tle widzimy topos numer dwa: łagodna jak baranek pani mecenas, obrończyni Mirosława G. – na pozór słaba, niemniej silna wewnętrznie – rzuca posądzonemu o gwałty chusteczkę, niczym Danusia Zbyszkowi z Bogdańca.
Trzy. Ofiara ślepego i bezdusznego prawa, czyli zdruzgotany pobytem w areszcie Mirosław G., wychodzi wstrząśnięty (ale nie zmieszany) i natychmiast za bramami kryminału – ku ogromnemu zaskoczeniu żurnalistów papierowych i tych „na prąd” – opowiada, że padł ofiarą spisku. Niestety, mimo starań Mirosława G., jeszcze mu nieco brakuje, aby zostać więźniem stanu jak detektyw Rutkowski lub animator kultury Rywin, ale „niech żywi nie trącą nadziei” – wszystko na najlepszej drodze i kto wie, może jednak Mirosław G. zostanie polskim „Ściganym” (na pewno TVN byłby tym żywo zainteresowany)?
Topos numer cztery. Zamazany, tajemniczy informator: Jakiś bliżej niesprecyzowany i zamglony miłośnik sprawiedliwości, który już patrzeć nie może na to, co się na świecie wyprawia (w tym wypadku z doktorem G.). Ktoś, kto opowiada na tle kapiącej kroplówki prawdę i samą prawdę o tym, jak sprawy się miały (w rzeczonym szpitalu). Jest równie wiarygodny, jak roniący łzy (oj były takie czasy i to wcale nie tak dawno) Andrzej Lepper – obecnie znowu „jurny sternik nawy państwowej”.(1)
Topos piąty. Spontaniczny głos ludu (odwołanie się do opinii ludu, do audytorium zawsze jest cenne a nawet wskazane). Pacjenci skandujący przed salą rozpraw: „Uwolnić Mirosława G.!”. Swoją drogą zgromadzone pacjentki wyglądały jak… „pozytywne moherowe berety”.
Tak na marginesie: nasuwa to pewien pomysł, żeby, tak jak każda szanująca się partia ma swoją młodzieżówkę, tak powinna mieć też i swoją „starówkę” (nie wiemy czy to dobra nazwa). Taka specjalna formacja ideologicznych pań: „zmotoryzowane odwody moherowych beretów”, używane do tłumienia aktywności konkurencyjnych polityków. Nikt by im nie podskoczył!
Sześć. Dobry – w gruncie rzeczy – ale zagubiony człowiek, zaprzedany władzy, czyli doktor Religa. W tle widzimy– wychodzących na zjazdu transplantologów – lekarzy. Sami już możemy się domyślić, co się dzieje z ludźmi – nawet poczciwymi – którzy zaprzedają się cynicznej władzy.
Nie możemy zapomnieć o bezkompromisowym i bezstronnym dziennikarzu (z bruzdą na czole), niestrudzenie tropiącym prawdę, i tak groźnym, że sam Ryszard Nixon wzdrygnąłby się z lękiem.
Dziennikarz podaje nam sprawę na tacy i nawet przez myśl odbiorcy nie przejdzie, ze mógłby – ten żurnalista – ulec jakimkolwiek wpływom. Ani ludzkim, ani boskim. Jak Prometeusz, ale w żeńskiej wersji.
Siedem... „siódme nie kradnij” i proszę: politycy! To zaiste nie może być przypadek. Topos skorumpowanych polityków (takich, co jak akurat nie biorą łapówek, to zabierają małym dziewczynkom lizaki na ulicy). Oczywiście polityków rządowych, bo tych przynajmniej jest po co korumpować.
Tyle program. Czy był rzeczywiście tylko poświęcony osobie dr G., niech PT Czytelnicy ocenią sami. Podobnie jak i to, co widać przez ten „wizjer” (no i czy jest „super”). Formuła jest do wielokrotnego użytku, działa niezawodnie. Ucząc bawi, bawiąc uczy.
(1) Tak powiedział kiedyś St. Michalkiewicz o J.M. Rokicie, co naszym zdaniem pasuje jak ulał.
{rdaddphp file=moje_php/autorzy/wwarecki.html}